Guccio Domagoj
To dopiero nazwa dla knajpy. Jeśli się słyszy Guccio Domagoj po raz pierwszy, trzeba się solidnie skupić, żeby to powtórzyć następnego dnia. No ale cóż, przynajmniej jest prawdziwie. Bałkańsko, a w szczególności Chorwacko.
To dopiero nazwa dla knajpy. Jeśli się słyszy Guccio Domagoj po raz pierwszy, trzeba się solidnie skupić, żeby to powtórzyć następnego dnia. No ale cóż, przynajmniej jest prawdziwie. Bałkańsko, a w szczególności Chorwacko.
W weekend zwiedzałam po raz kolejny bliskie mi miejsca na Wilanowie. Wbrew pozorom, wbrew wszystkim, którzy twierdzą, że Miasteczku Wilanów kompletnie brakuje infrastruktury, konsekwentnie odkrywam tu kolejne restauracje. Vilanovy nie trzeba nawet specjalnie odkrywać, prezentuje się tuż przy samej, a właściwie naprzeciwko Świątyni Opatrzności.
Naprawdę nie wiem, dlaczego ostatnio nie ma na co pójść do kina. Nie rozumiem, dlaczego zafundowano nam piekielny maraton znakomitych filmów w okolicy Oscarów, zmuszający do oglądania dwóch-trzech filmów w każdy weekend, żeby zdążyć przed zdjęciem ich z ekranów. Teraz natomiast w kinach można obejrzeć prawie wyłącznie sci-fi. Na tym tle „Połów szczęścia w Jemenie” lśni niczym kamień szlachetny. Choć oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że to raczej efekt w stylu „na bezrybiu i rak ryba”.
Maleńkie prześliczne miejsce na warszawskim Wilanowie. Na ścianach małe zdjęcia i ogromne obrazy z różnymi odsłonami paryskiej ulicy. W głośnikach francuska muzyka. Małe okrągłe stoliki, wygodne krzesełka. Ciepłe kolory lamp i urocze pięterko, na którym się lokuję w poszukiwaniu odrobiny miejsca. Niedziela. Mnóstwo ludzi.
Ilekroć próbowałam tu coś zjeść, było pełno. Wywnioskowałam, że jest dobrze, stąd tak duża popularność. Ostatnio podjęłam kolejną próbę. Po wejściu powitał mnie podniesiony głos właścicielki „Słucham panią”. Nie podchodzi, nie mówi do mnie, po prostu woła zza baru… Oferuje stolik pod oknem, ale z ograniczeniem czasowym. Siadam i patrząc na stojącą na stole informację o rezerwacjach, ze zdziwieniem stwierdzam, że wstrzeliłam się pomiędzy dwie. Czuję się jak na taśmie produkcyjnej. Do 19tej mam zjeść. I mam tę przyjemność tylko dlatego, że moi poprzednicy siedzący przy tym stoliku zdążyli się uwinąć nieco wcześniej.
Bardzo rzadko bywam w tych okolicach. Jeśli już jestem, powód musi być poważny. Tym razem powodem była Winiarnia Kotłownia. Ciągle odczuwam niedosyt miejsc z wine barem w tle, dlatego staram się sprawdzić każde istniejące i regularnie odwiedzać te, które lubię najbardziej. Żoliborska Kotłownia z pewnością zasługuje na uwagę. Bardzo ciekawe wnętrze zaaranżowane w autentycznej niegdyś kotłowni.
Opasły jest jednym z tych miejsc, do których wracam dość często. Wracałam w roku poprzednim, co zaowocowało umieszczeniem Opasłego w pierwszej trójce Knajpy Roku Frobloga, wracam uporczywie i w tym roku. Tym razem był dodatkowy powód– Opasły właśnie przeszedł mały remont i powiązaną z nim delikatną zmianę wystroju.
Siedzę sobie w fajnej włoskiej knajpce na Powiślu. Objadam się prostymi, ale pysznymi daniami. Piękny widok, fajny klimat. Przy stolikach dookoła siedzą ci, którzy przyszli na spacer i wpadli przypadkiem, ale przede wszystkim ci, którzy mieszkają obok. Ja piję wodę, oni piją wino. Mogą, bo nie przyjechali samochodem. Patrzę na nich z zazdrością. Jak słowo daję, zaczynam rozważać przeprowadzkę na Powiśle.
Dzisiejsze śniadanie potraktowałam spontanicznie. Pomysł był krótki – rzucam rano okiem na Facebooka i kto się najsmaczniej zaprezentuje – tam jadę. Konkurencja była mocna, ale Bułkę przez bibułkę wystawiło do niej zjawiskowo wyglądającego Bajgla z jajkiem i boczkiem. Po 30 minutach byłam już na Puławskiej.
Z wszystkich śniadań i brunchów, które ostatnio zwiedziłam, brunch w Latawcu zrobił na mnie największe wrażenie. Pogoda była zjawiskowa, na zewnątrz kolorowe leżaki. Wprawdzie z widokiem na trasę łazienkowską, ale od trasy dzielą Latawca jeszcze drzewa i ścieżka rowerowa.