Odwiedzając kolejne nowe miejsca, zawsze bardzo mnie cieszy, kiedy mogę zaobserwować ciekawe pomysły. Czasem dotyczą one wystroju, menu, obsługi, czasem szefów kuchni. Z moich obserwacji wynika, że jest kilka trendów, które rozprzestrzeniają się zupełnie nieoczekiwanie. Niektóre bardzo cieszą, niektóre zaskakują, a inne po prostu działają na szkodę danego miejsca. Poniżej moje krótkie i bardzo subiektywne podsumowanie tego, co ostatnio najbardziej rzuca mi się w oczy w warszawskich restauracjach. Trendy uporządkowałam od najlepszych, godnych polecenia i naśladowania, do najgorszych, zasługujących na wytykanie palcem.
Infografika: 7 głównych trendów w warszawskich restauracjach
1. Formuła winebaru
Coraz więcej miejsc w Warszawie prowadzi swoją działalność w formule winebaru. Formuła ta polega na prowadzeniu jednocześnie sklepu z winem i restauracji. Dzięki temu, ceny wina w restauracji są wyższe niż w sklepie jedynie o wartość korkowego, które waha się w przedziale 10-20zł za butelkę. Formuła winebaru daje więc możliwość wypicia dobrego wina w dobrej cenie. Rozprzestrzenia się z prędkością światła. Zaczął Mielżyński lat temu kilka, potem dołączyli kolejni, w tym roku powstały m.in. WinKolekcja, Alewino.pl, La Vinuela i wiele innych.
2. Szefowie kuchni wracają do kuchni
Był taki moment w historii naszej gastronomii, gdy znani szefowie kuchni porzucili swoje kuchnie i zajęli sie karierą w telewizji. Okrasa, Sowa, Scheller, Polan znani byli głównie z programów telewizyjnych. To się na szczęście zmienia. Robert Sowa otworzył niedawno swoją restaurację Sowa i Przyjaciele, Andrzej Polan objął kuchnię w Soul Kitchen, Karol Okrasa od jakiegoś czasu szefuje w Platter. Ze znanych telewizyjnych szefów, praktycznie jedynie Kurt Scheller pozostaje bez swojej restauracji, prowadzi za to swoją własną Akademię Kulinarną. Trend zmienił się na tyle, że jeśli szef debiutuje w telewizji tak mocno, jak Michel Moran w polskiej edycji MasterChef, w żadnym wypadku nie rezygnuje z własnej restauracji. Zdecydowanie lubimy to bardziej.
3. Menu wypisane kredą na tablicy
Absolutny hit ostatniego roku. Takie menu z jednej strony obiecuje kartę krótką, aktualną, w której wszystko jest świeże. Nie ma braków w karcie, bo jeśli danie się kończy, obsługa zwyczajnie wymazuje je z tablicy. W praktyce wygląda to różnie, niektóre restauracje zamieszczają na tablicy całe swoje menu i nigdy go nie poprawiają, a braki i tak występują. Pomysł jest z założenia bardzo dobry, czasami jednak zawodzi realizacja.
4. Centralny duży wspólny stół
Pierwsza była bodajże Charlotte na Placu Zbawiciela. Potem posypały się kolejne – m.in. Socjal na Foksal, SAM na Powiślu, Petit Appetit na Nowym Świecie. Wspólny stół ma pomóc w poznawaniu ludzi, w nawiązywaniu kontaktów. W niektórych miejscach działa to lepiej, w innych gorzej. Zdecydowanie jednak zawsze oszczędza przestrzeń w restauracji.
5. Oferta lunchowa w tygodniu w dobrej cenie
Wiele restauracji wprowadza menu specjalne dla gości lunchowych. Zwykle są to dwa dania – przystawka/zupa i główne, czasami dołącza do nich deser. Wszystko jest w dość niskiej cenie ok. 20-25zł i nie ma możliwości wyboru. Restauracje ogłaszają swoje codzienne menu na Facebooku. Trend ten realizuje się dobrze tylko wtedy, gdy restauracja ma ciekawe pomysły na lunch. Niestety wiele miejsc idzie tu na łatwiznę, oferując głównie kolejne odmiany pasty, czym zrażają sobie gości, którzy nie mają już ochoty wracać i sprawdzać karty standardowej. Zdecydowanie wolę lunche droższe i ciekawsze, takie, jak w Concept 13. Lunch kosztuje 50zł, ale składa się 5 interesujących małych różnorodnych dań.
6. Nudne desery
To niestety plaga w restauracjach. Tiramisu, panna cotta, creme brulee i czekoladowy fondant (zwany czasami sufletem) królują prawie w każdej karcie deserowej. Na dodatek, kelnerzy anonsują je z taką nabożnością, jakby odkrywali Amerykę. Czy właściciele restauracji nie odwiedzają się wzajemnie i nie wiedzą, jak nudną ofertę w tym obszarze proponują swoim gościom?
7. Pierwszy dzień kelnera
Kiedy kelner informuje mnie, że jest to jego pierwszy (względnie drugi lub trzeci) dzień w pracy, mam ochotę wyjść. Zwykle bowiem, w przeświadczeniu tej osoby, jest to usprawiedliwienie nieumiejętnej obsługi. Z mojego punktu widzenia, restauracja powinna szkolić obsługę i nie wystawiać jej na kontakt z klientami, jeśli nie jest gotowa. Niestety trend ten trwa od lat. Piszę o nim również teraz, bo żyję w nadziei, że restauratorzy pójdą po rozum do głowy. Rynek robi się naprawdę bardzo konkurencyjny.
Tyle jeśli chodzi o moje małe, bardzo subiektywne, podsumowanie trendów w warszawskich restauracjach. Od jutra zapraszam po kolejne opisy wrażeń i porcje zdjęć na fanpage’u Frobloga na Facebooku.